poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Ladies Day & Crystal Cup

W oczekiwaniu na zdjęcia turniury (w oczekiwaniu, aż je w końcu zrobimy, co ostatnio prawie się udało, gdyby nie nagła zmiana planów z mojej strony) postanowiłam pochwalić się moim kostiumowym spędzaniem wolnego czasu. 

Jakiś czas temu miałam przyjemność wraz z kilkoma nowo poznanymi entuzjastkami mody historycznej wziąć udział w Ladies Day & Crystal Cup, wydarzeniu odbywającym się na wrocławskim torze wyścigów konnych. Tradycją jest, że uczestniczące w imprezie panie zakładają na głowy kapelusze, zatem za namową Magdy i Loany zdecydowałam się wybrać na Partynice w stroju stylizowanym na Belle Epoque (niestety, tylko o stylizacji można mówić w trym przypadku, ale małymi krokami do przodu ;)). 

Nie obyło się bez stresu, gdyż okazało się, że Magda, jedyna uczestniczka wyprawy, którą wtedy znałam osobiście, nie da rady wziąć udziału w wydarzeniu. Analizując "za"i "przeciw" doszłam do wniosku, że szkoda stracić okazję i zdecydowałam się pojechać do Eli, która była na tyle uprzejma, że nie dość, że udostępniła nam swoje mieszkanie do przebrania się, to jeszcze zawiozła nas na miejsce! Ja sama źle zapisałam datę Ladies Day i zabłysnęłam dzwoniąc z informacją, że się spóźnię, gdy tak właściwie wybierałam się na miejsce dzień wcześniej :). 

Samo wydarzenie było bardzo przyjemne. Nigdy wcześniej nie byłam na wyścigach konnych i obserwując zmagania dżokejów doszłam do wniosku, że jest to bardzo ciekawy sport i przyjemnie się go ogląda. 

Nie obyło się oczywiście bez tysięcy zdjęć, które robili nam (i z nami) zaciekawieni przechodnie. 
Strój mój wybijał się na tle reszty dziewczyn prostotą i nie skłamię, jeśli powiem, że wyglądałam najmniej reprezentacyjnie, ale przecież ktoś musi obsadzić i tę rolę ;). 


Fot. Miłosz Poloch

Od prawej: ja, Ela, Weronika, Jola i jej siostra, której imienia niestety nie mogę sobie przypomnieć.
Fot. Miłosz Poloch


Moja stylizacja była swoistą składanką elementów, które szyłam do innych strojów i bazuje na raczej luźnym datowaniu przełomu XIX/XX wieku. Spódnicę prezentowałam już na Złotym Popołudniu (i wciąż nie poprawiłam aksamitu u dołu, shame on me), doczekała się jedynie szerszego paska. Koszula to ta sama, którą miałam na sobie w zestawie z turniurą na pikniku w maju, tym razem w wersji z rękawami, które jak widać po zdjęciach, wymagają poprawek. 

Największym hitem natomiast był "edwardiański kapelusz z H&M". Ponieważ nienawidzę poświęcać czasu na coś, co założę tylko raz, vide jednorazowy kapelusz z kartonu "byle jakoś wyglądał", postanowiłam stworzenie tego dodatku odłożyć w czasie i radzić sobie używając tego, co mam. Na co dzień często noszę kapelusze i mam ich kilka, natomiast tylko ten, odkupiony kiedyś od znajomej, nadawał się pod względem szerokości ronda. Przemilczmy zaokrągloną główkę i skąpe dodatki - za tak popularną na przełomie XIX i XX wieku materię upięta na kapeluszu posłużyła mi chusta przypięta szpilkami. Oczywiście tak przystrojony kapelusz był zbyt ciężki i nie układał się jak należy, ale spełnił swoją rolę podczas tych kilku godzin, gdy miałam go na sobie. 

Pomimo tego, że robiono nam mnóstwo zdjęć, w Internecie znalazłam ich tylko kilka, załączę jeszcze zatem (niestety niezbyt udane) zdjęcie, które zrobiłyśmy sobie z ekipą na bicyklach.





Pomimo tego, że mój strój wymaga tysięcy poprawek, jestem dość zadowolona z efektu końcowego. Mam wrażenie, że pomimo wyraźnej stylizacji, trzyma się estetyki epoki i nie wygląda zbyt karnawałowo przy dopracowanych, przepięknych strojach reszty dziewczyn. 

Ciuchy ciuchami, ale najprzyjemniejszą częścią tego popołudnia były dwie godziny spędzone w przyjemnym towarzystwie przy ciasteczkach i najlepszej chyba kawie, jaką kiedykolwiek piłam (zasługa Eli :)), za co jeszcze raz dziękuję. 

Planowałam za jednym zamachem opisać dwa wydarzenia, ale skoro znowu powstała notka-gigant, wyprawie do Lądka-Zdroju poświęcę osobny wpis. 

Do zobaczenia! 

L.