niedziela, 1 listopada 2015

Koszula, której nie uszyłam na Złote Popołudnie.

Nie zdążyłam. Bynajmniej nie dlatego, że miałam za mało czasu. Po prostu nie wiedziałam, jaką koszulę chcę uszyć, a jeśli miałabym stworzyć coś, z czego byłabym niezadowolona, szkoda materiału.

Historia samej tkaniny jest równie ciekawa. Do sklepu weszłam po bordową, lejącą się tkaninę, która stanowić miała część stanika sukni inspirowanej wykrojem z 1911 roku  (ale o tym kiedy indziej). Zazwyczaj pomocna pani nie mogła odnaleźć odpowiedniego materiału, zwłaszcza, że zażyczyłam sobie tkaniny wykonanej z naturalnych włókien. Rozszerzyłyśmy zakres poszukiwań o granat i zieleń. I tak oto wyszłam ze sklepu z metrem zielonej wiskozy z domieszką jedwabiu. 

Jednakże już w domu doszłam do wniosku, że do planowanego typu stanika bardziej pasuje walający się po mieszkaniu fioletowy żakard, będący kiedyś częścią paskudnej, kupionej w ciucholandzie spódnicy. Nic to, żaden skrawek materiału się u mnie nie zmarnuje - odłożyłam więc zieloną wiskozę (z domieszką jedwabiu) do pudła z ulgą, że nie muszę kroić tak "szlachetnej" tkaniny. 

Problem pojawił się w momencie, w którym zorientowałam się, że na Złotym Popołudniu, na którym planowałam się pojawić, nie wypada chodzić przez cały dzień w sukni wieczorowej! Pal licho spódnicę, która jest na tyle uniwersalna, że może posłużyć i do stroju dziennego i do wieczorowego (na szycie trenu nie miałam niestety czasu), ale góra?! Nie ma wyjścia, trzeba szyć koszulę!

Materiału miałam aż nadto (szyfonowa wiskoza, kupiona na koszulę trzy miesiące temu nadal czeka na wykorzystanie), gorzej, że nie miałam pomysłu! Przez trzy kolejne dni, w każdej wolnej chwili, przekopywałam się przez Google w poszukiwaniu tej jedynej. I o to znalazłam, dzień przed wyjazdem do Krakowa, a pomocą okazała się strona marquise.de. 


Piękna, idealna, bogato zdobiona, z odpowiedniego datowania (1898). Co z tego, skoro na uszycie jej nie starczyło mi już czasu. Podjęłam nawet próbę wykrojenia koszuli z zamiarem uszycia całości ręcznie w pociągu, ale szybko zarzuciłam ten pomysł wiedząc, że zmarnowałabym tylko tkaninę.

I tak wykrojona koszula czekała kolejny miesiąc na dokończenie. W międzyczasie zaczął się rok akademicki, doszło trochę nowych obowiązków, a koszula, której poświęcałam zdecydowanie za mało czasu, wisiała (nadal w kawałkach) na manekinie. Sama koncepcja koszuli uległa w międzyczasie drobnym zmianom. 

Oczywiście od początku planowałam jedynie wzorować się na powyższej rycinie, jednak fakt, że krojąc rękawy zorientowałam się, że zabraknie mi materiału (!) sprawił, że trzeba było diametralnie zmienić koncepcję. A nic, pobawię się w projektantkę mody, pomyślałam i tak oto wykroiłam każdy z rękawów z 4 (!) części. Efekt prezentuje się tak i mnie (niemal) w pełni zadowala:







Jestem bardzo zadowolona z faktu, że koszula nadaje się do noszenia również ze współczesnymi ciuchami i świetnie się układa. A skrojone z kilku części rękawy kojarzą mi się z twórczością wielkiego Charlesa Jamesa, którego jestem wręcz fanką i któremu na pewno poświęcę w przyszłości notkę.

Dziękuję za uwagę,

LL





2 komentarze:

  1. Ojeju, witam w szerokim gronie fanów Jamesa!! :D Kocham ten jego szalony krój! Uwielbiam również praktycznie wszystkie projekty Balenciagi z lat 50, gość też był po prostu mistrzem krojenia... wszystkiego!

    A koszula jest świetna! Bardzo dobrze wyszedł ci ten wzorek, zarówno na dekolcie, jak i na rękawach. I nie przejmuj się "szlachetnością" tej tkaniny- twoja ma przynajmniej domieszkę jedwabiu :) Może nie uszyłam jeszcze w swoim życiu zbyt wielu rzeczy, ale praktycznie wszystkie z nich były zrobione z prześcieradeł i firanek w stu, okazjonalnie w siedemdziesięciu procentach poliestrowych :"D Zasadniczą zaletą takich tkanin jest to... Że się mniej gniotą. ;)

    Powodzenia w prowadzeniu bloga!
    Sio :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :).
      Właśnie przekopuję się przez katalogi Met Museum, więc wszystko jeszcze przede mną, ale pamiętam, że kilka projektów Balenciagi wpadło mi w oko.

      Wzorek będzie śnił mi się po nocach, bo zanim zorientowałam się, że przecież mogę użyć tamborka, ten na dekolcie prułam chyba ze trzy razy... A tkanina generalnie jest naturalna, choć tego jedwabiu to zapewne nie jest w niej zbyt wiele. Gniecie się paskudnie, co widać na załączonych obrazkach, ale po 20 minutach spędzonych na prasowaniu nie miałam już cierpliwości :D.

      Popieram szyciowy recykling, moje tkaniny w przeszłości najczęściej były innymi ciuchami, po prostu przeżywają drugą młodość ;).

      Usuń