niedziela, 10 stycznia 2016

Jak nie wpisałam się w datowanie, czyli suknia z 1911.

Przymierzałam się do wyprawy na Złote Popołudnie odkąd tylko dowiedziałam się, że tego typu wydarzenia odbywają się na terenie naszego kraju (czyli niewiele wcześniej). Jako, że  nie wyrobiłam się z szyciem na piknik w Pszczynie, tym razem miało być inaczej. Tylko skończę suknię wzorowaną na tej z 1911 i zabiorę się za coś z wcześniejszych dekad.

Rzeczywistość spłatała mi figla i jakoś tak wyszło, że ledwo zdążyłam skończyć suknię, a już trzeba było się pakować i ruszać do Krakowa. Zrezygnowana machnęłam ręką w nadziei, że nikt nie zwróci uwagi na moje faux pas. Nie miałam nawet stroju dziennego (który akurat wpisałby się w datowanie, gdyż miał zawierać tę koszulę), więc czekała mnie podwójna porcja wstydu do przełknięcia.
Ciekawość wygrała i tak oto znalazłam się na moim pierwszym w życiu wydarzeniu kostiumowym.

Zanim przejdę do opisu sukni, kilka zdań o samym Złotym Popołudniu, a raczej o moich odczuciach. Złote Popołudnie to wydarzenie organizowane przez stowarzyszenie Nomina Rosae i Szkołę Tańca Jane Austen i w założeniu ma ono stanowić swoistą podróż w czasie do XIX wieku. (Polecam zresztą zapoznać się z działalnością Nominy, która tego typu przedsięwzięć organizuje dość sporo.)

Program imprezy był naładowany ciekawymi pozycjami, jak pokaz mody, diorama, czy spektakl-seans spirytystyczny. Niestety, minusem było to, że bardzo niewiele punktów programu odbyło się zgodnie z harmonogramem, zatem większość czasu spędziłyśmy wraz z Kasią włócząc się po ogrodach pałacu w Śmiłowicach i wyczekując kolejnych atrakcji. Dużo czasu spędziłyśmy też w pałacowej restauracji przy herbatce i ciastkach, niestety bez obiadu, bo w menu nie było dań wegetariańskich, co przy ponad 12 godzinach spędzonych w jednym miejscu jest dość problematyczne.

Kilka atrakcji mile mnie zaskoczyło, jak np. namiot cygański, gdzie bardzo mile spędziłyśmy czas rozmawiając o dybukach. Niektóre jednak wywoływały raczej moje zdumienie, np. bardzo chaotycznie przeprowadzony pokaz mody, w którym pominięto kilka z najpiękniejszych (moim zdaniem) sukni. "Rozluźniony" program Złotego Popołudnia sprawił, że czas się nieco dłużył. Na szczęście dla jego zabicia udało mi się przeprowadzić kilka miłych rozmów.

No to teraz suknia! Dość luźno wzorowałam się na tym projekcie Callot Soeurs z 1911 roku. (zdjęcia z MetMuseum)





Urzekła mnie tiulowa (?) góra i moje ulubione chyba połączenie kolorów. Od początku wiedziałam, że suknia nie będzie miała trenu, gdyż planowałam wykorzystać dość uniwersalną spódnicę, którą przerobiłam z zakupionej w lumpie szmatki chwilę wcześniej. Niestety, spódnica to pół na pół poliester  z bawełną, dlatego dla pocieszenia samej siebie (i dla wydłużenia spódnicy) dodałam u dołu pas aksamitu. 

Także góra uszyta jest z aksamitu w połączeniu z fioletowym żakardem (z zielonej wiskozy powstała ostatecznie koszula), odzyskanym z bardzo brzydkiej spódnicy zakupionej wieki temu w lumpeksie. W miarę posiadanych materiałów starałam się o tzw. historyczną poprawność (o ile w ogóle można tak mówić przy wykroju robionym na oko). Szyłam bawełnianymi nićmi, a jako guzików użyłam szklanych paciorków. Oczywiście nie posiadałam bawełnianej gipiury (robią taką w ogóle?), dlatego ratowałam się resztkami z zapasów. Rękawy także powstały z odzysku i to także, niestety, poliester. 

Suknia prezentuje się tak i biorąc pod uwagę, że jest to moja pierwsza próba w kostiumingu, jestem z siebie nawet zadowolona. 



Tak, zdjęcie łazienkowe, ale na tym wyglądam chyba najkorzystniej, to wrzucę :P


A na tym z kolei wyglądam bardzo niekorzystnie, za to dobrze widać przód sukni. 
Suknię uzupełniła reticule szyta z tych samych tkanin i koronkowe rękawiczki kupione dawno temu w KappAhlu. Przepiękny wisiorek pożyczyłam od Kasi. 

Co ciekawe, spotkałam się z wieloma mniej lub bardziej zabawnymi komentarzami na temat mojej bladości, na co, przyznam, nie byłam przygotowana. Zwłaszcza biorąc pod uwagę tematykę wydarzenia i fakt, że Wrocławianie nie są zbyt skorzy do komentowania cudzego wyglądu (co z tego co wiem, w innych dużych miastach jest raczej normą). Cóż, nie opalam się od ośmiu lat, co ciemne kolory sukni tylko pięknie eksponują. 

Ponieważ wiedziałam, że jeśli najpierw zabiorę się za szycie sukni, nigdy nie uszyję pasującej do niej bielizny, zrobiłam to w pierwszej kolejności. Efekty można podziwiać tutaj. Inna sprawa, że z Krakowa od razu ruszałam do Warszawy, a potem na Litwę, zatem aby się nie przeciążać, zabrałam tylko halkę... 

Tyle na dziś, kolejne szyciowe nowiny pochodzić będą z lat 40. i 50. XX wieku, zatem zapraszam już wkrótce! 

L. 


4 komentarze:

  1. Jak tak patrzę, to zastanawiam się, czy można składać u Ciebie zamówienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi to słyszeć (widzieć :P), dziękuję! Co prawda kilka zamówień już zrealizowałam, ale nie aż tak skomplikowanych, natomiast chętnie podejmuję się nowych wyzwań ;). (mam zresztą swoją "galerię" na FB, którą staram się regularnie uzupełniać)

      Usuń
  2. ale throwback! :) co do sukni, to wcześniej nie widziałam oryginału na którym się wzorowałaś, wiec zaskoczyło mnie podobieństwo <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki tam throwback, brak czasu na notkowanie >D.
      Aaa, dziękuję, kiedyś wyjawię ci prawdę związaną z tą kiecą </3

      Usuń