sobota, 16 kwietnia 2016

"Bodo" - moje refleksje na temat serialu

Nigdy nie byłam wielką fanką seriali. Niewiele tytułów przyciągało moją uwagę i ze zdumieniem wręcz słuchałam relacji koleżanek i kolegów (no, jednak w mniejszości) na temat tych, które wywarły na nich wrażenie. A podejść robiłam kilka, zarówno do kultowej już "Gry o tron" czy nieco bardziej trafiającego w moją estetykę "Mad men". Wszystko na nic.
Biorąc pod uwagę moją wybredność w tym temacie z tym większą niecierpliwością czekałam na premierę nowego serialu TVP opowiadającego o życiu Eugeniusza Bodo, jednego z najpopularniejszych aktorów dwudziestolecia międzywojennego.

Moje zainteresowanie wynikało z jednego prostego faktu: uwielbiam kulturę tego okresu. Zaczęło się oczywiście od filmów (bodajże "Piętro wyżej" z Bodo w głównej roli właśnie - to wciąż mój ulubiony film), następnie zaczęłam zgłębiać temat i wpadłam. Doszło do tego, że musiałam wygospodarować osobną półkę na książki dotyczące jedynie tej tematyki, zwłaszcza, że pojawia się ich ostatnio coraz więcej.

Źródło: onet.film.pl

No ale nie przeciągając: co jest dobre, co złe, a co takie sobie?

Zacznijmy od minusów, krytykowanie jakoś zawsze łatwiej przychodzi :P.


Rozmijanie się fabuły z rzeczywistością. Wątpliwości dopadły mnie już podczas oglądania pojawiających się w sieci zapowiedzi, gdzie możemy śledzić rozmowę Poli Negri z młodym Bodo. Czytałam biografię Bodo pióra Wolańskiego (gorąco polecam, to naprawdę dobrze napisana książka), czytałam pamiętniki Negri i jakoś nie przypominam sobie, aby takie spotkanie miało miejsce... Im dalej w las, tym więcej drzew, gdyż praktycznie w każdym odcinku mamy do czynienia głównie z interpretacją życia głównego bohatera, nie z faktami.

Tak właściwie nie jestem nawet pewna, czy jest to minus, gdyż przecież obok głośnych haseł promujących nową produkcję TVP nigdzie nie pojawiła się informacja, iż jest to serial dokumentalny, czy biograficzny. To po prostu ciekawa historia opowiadająca o życiu trochę wypłowiałej z naszej perspektywy gwiazdy kina, okraszona teraz dodatkowymi smaczkami, jak romans Bodo z Pogorzelską, czy płaceniem za recenzję usługami seksualnymi*.

Nieszczególnie miło jest mi wspominać sceny takie jak powyższa, ale pozwala to płynnie przejść do kolejnego minusa, tym razem bardzo, moim skromnym zdaniem, rażącego: za dużo seksu.
Rozumiem, że tutaj scenarzyści mogli sobie pofolgować, bo na temat życia seksualnego większości z gwiazd dwudziestolecia międzywojennego nie ma praktycznie żadnych informacji. Ale dlaczego muszę to oglądać w praktycznie każdym odcinku, czasem nawet po trzy razy? Nie mówię, że sceny erotyczne nie uzupełniają fabuły, nie oszukujmy się, ale mam wrażenie, że momentami jest tego po prostu za dużo i wygląda mi to najzwyczajniej w świecie na tani chwyt mający przyciągnąć widza: ktoś się miętosi, super, popatrzę. Trochę szkoda.

Sprawa, która budzi we mnie (niewielkie) wątpliwości to podobieństwo aktorów do odgrywanych przez nich postaci. O grze aktorskiej się nie wypowiem, bo totalnie się na tym nie znam, a nie uważam, żeby ktoś grał na tyle nieprzekonująco, że nie powinien znaleźć się w serialu (ludzie kłócą się o Królikowskiego, a mnie ani ziębi, ani grzeje).
Z jednej strony rozumiem, że nie wszystko da się zrobić i nie ma ludzi idealnie podobnych do Pogorzelskiej, Toma, czy Dymszy, ale osobiście, za każdym razem jak widzę wysokiego i smukłego Bartłomieja Kotschedoffa w roli Dymszy właśnie, chce mi się śmiać. Zwłaszcza jak stoi obok serialowego Bodo i zrównują się wzrostem. Rzeczywistość wyglądała trochę inaczej: 

Bodo drugi z lewej, Dymsza trzeci. Źródło: nitrofilm.pl

Ok, wiem, że się czepiam, no ale Dymsza to akurat bardzo charakterystyczny aktor, także jeśli chodzi o sposób gry. Mam mieszane uczucia. 
Kontynuując temat aktorów**, zdarzają się także bardzo dobre kreacje, jak na przykład Maciej Damięcki w roli Antoniego Fertnera.

Ostatni już plus-minus, to język. W sieci pojawiają się zarzuty, że skoro twórcy serialu dołożyli wszelkich starań do zachowania "klimatu epoki", to dlaczego nie zwrócili uwagi na to, że kiedyś wiele wyrazów wymawiało się w inny sposób, niż współcześnie. Przyznam sobie, że jakoś nie wydaje mi się, aby wyedukowanie rzeszy aktorów, że zamiast "zabrała" powinni mówić "zabrala" było łatwą rzeczą, natomiast gdyby taka akcja zakończyła się powodzeniem, na pewno byłby to dodatkowy smaczek dla widzów. 

A co z plusów? Na pierwszym miejscu niezaprzeczalnie musi znaleźć się muzyka. Każdy odcinek obfituje w świetne, wpadające w ucho interpretacje szlagierów z przedwojennych filmów i kabaretów. Sprawia to, że klimat dwudziestolecia międzywojennego jest niemal na wyciągnięcie ręki. 

Duże wrażenie robi też wizualna strona serialu. Nie oszukujmy się, że nie ma to znaczenia, gdyż ja już wypatrzyłam koszulę, którą chciałabym mieć w swojej szafie i już nawet mam na nią materiał (swoją drogą, mam całkiem sporo ciuchów stylizowanych na lata 30. i jakoś w nich nie chodzę... ale notka o tym kiedy indziej :)).
Sam klimat, scenerie przedwojennej Łodzi czy Warszawy to miód na moje serce i wielka radość dla oczu. W tej materii nie mam absolutnie nic do zarzucenia twórcom serialu. 

Źródło: telemagazyn.pl

Niezaprzeczalnym plusem jest także popularyzacja kultury dwudziestolecia międzywojennego wśród "zwykłych" zjadaczy chleba. Myślę, że sporo widzów serialu, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z tym tematem, zechce pogłębić swoją wiedzę, a nawet jeśli nie sporo a kilku to uczyni, to już jakiś progres. 

Podsumowując: fabuła jest może trochę oderwana od rzeczywistości, ale na pewno będę oglądać kolejne odcinki. Dla klimatu i muzyki - warto, choć oczywiście po cichu liczę, że twórcy ograniczą nieco ilość scen erotycznych. No i sam fakt, że to jedyny polski serial dotyczący tak zajmującej tematyki sprawia, że warto poświęcić tę godzinę tygodniowo, zwłaszcza, jak trzeba coś wykończyć ręcznie, a akurat nie mam ochoty na żaden konkretny film :P. 


Uf, rozpisałam się! Strzeżcie się, bo jest duże prawdopodobieństwo, że w miarę oglądania kolejnych odcinków będę chciała coś jeszcze na ten temat skrobnąć. Chętnie także dowiem się, czy Wy oglądacie "Bodo" i co Wam się podoba, a co nie?

A w kolejnej notce - już na pewno! - gorset. 

L. 




*Inna sprawa, na ile widzowie podejdą do tematu na serio i wezmą fantazję scenarzystów za fakty, bez dalszego zgłębiania tematu. A jak wiemy, ludzie w tych kwestiach są raczej leniwi.
** Słyszałam same złe rzeczy o aktorze odgrywającym Żabczyńskiego. Ale pożyjemy, zobaczymy, totalnie nie znam współczesnych polskich aktorów, więc ciężko mi się wypowiadać.

4 komentarze:

  1. Muszę w końcu znaleźć czas na obejrzenie odcinka. Słyszałam w większości złe opinie (a Ty je potwierdzasz), ale zgadzam się, że musimy się cieszyć, że mamy taki serial w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są słabe i mocne strony, ale nie można zaprzeczyć, że ogląda się to całkiem przyjemnie. To trzymam kciuki, żeby udało się znaleźć czas i czekam wtedy na jakieś refleksje :).

      Usuń
  2. Fakt, ten seks razi XD Co do tego uważanego za eleganckie, rosyjskiego "l", to wypowiem się jako studentka rosyjskiego właśnie. To "l" jest bardzo proste w opanowaniu i nas nauczono tego na jednych zajęciach (półtorej godziny). A aktorzy przecież wcielają się w przeróżne postacie, często zmieniają tembr głosu, mówią z obcym akcentem, z wadą wymowy. Całkowicie współczesny akcent mnie bardzo zawiódł, chociaż przeładowanie scenami łóżkami chyba jeszcze bardziej xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, to mnie akurat nieco zaskoczyłaś (choć w sumie, to bardzo logiczne :D). Zatem może chodzi o to, że owo "l" zniechęcało by widzów? Interpretacji może być kilka.
      Po dzisiejszym odcinku jakoś nie widzę progresu w stronę ograniczenia scen łóżkowych, ale przynajmniej nie były wulgarne, jak to się zdarzało we wcześniejszych odcinkach.

      Usuń