Dziś część pierwsza, czyli koszula, szerzej znana jako chemise (co z francuskiego oznacza ni mniej, ni więcej, tylko właśnie koszulę). I chyba tej nazwy wolę używać, bo w wydaniu historycznym (albo historyzującym, jak w moja) przypadkach chemise przypomina bardziej półhalkę, niż koszulę.
Jej historia jest dosyć długa, gdyż najpewniej wyewoluowała z rzymskiej tuniki, a prawdziwą popularność zyskała w czasach średniowiecza. I cieszyła się tą popularnością aż do początku XX wieku, kiedy to ubieranie stało się nieco prostsze a koszula spodnia przestała być niezbędna.
Swoją uszyłam, wraz z halką, pantalonami i staniczka gorsetowego z zamiarem wybrania się na Złote Popołudnie w pełnym*, nie do końca historycznie poprawnym (eufemistycznie mówiąc) rynsztunku.
Ale fakt, że z Krakowa wyruszałam od razu w kierunku Litwy, a zatem musiałam maksymalnie ograniczyć bagaże sprawił, że (teraz chwila wstydu i prawdy) wszystko oprócz halki zostało w domu. No nic, na pewno się nie zmarnuje!
Żeby zabrać się za szycie, musiałam oczywiście najpierw przekopać inernet w poszukiwaniu inspiracji. Nie było z tym żadnego problemu, zwłaszcza gdy niemal pierwszym zdjęciem, na jakie się natknęłam, była ta zachwycająca pani:
Źródło: http://historicalsewing.com/purple-silk-edwardian-corset |
Szukając dalej natrafiłam na tę rycinę i wiedziałam już, że najbardziej przypadła mi do gustu ta po lewej. Rycina jest z roku 1911, a więc dokładnie z tej samej daty, co moja suknia.
Źródło: http://ladycarolyn.blogspot.com/2012/03/interpreting-edwardian-undergarments.html |
Bałagan z tyłu znamionuje proces twórczy - w większości to tkaniny na kolejne projekty. |
Focia z instagramowymi filtrami musi być. |
Jestem z niej bardzo zadowolona**. Powstała dość szybko ze znalezionej w lumpie bawełnianej narzuty na łózko, także wszystkie koronki są bawełniane. Udało mi się uniknąć szwów zygzakowatych, jedyne, co do których mam wątpliwości, to szwy bieliźniane, które co prawda znakomicie się sprawdzają w tego typu elementach garderoby, natomiast nie mam pojęcia o ich historii. W tej chwili nadal brakuje wstążeczki przy dekolcie, bo wszystkie, jakie posiadam w domu, są poliestrowe.
Nieco inaczej sprawa prezentuje się ze staniczkiem gorsetowym (popularniejsza chyba nazwa to corset cover). Co dość oczywiste, nakładało się go na gorset w celu oddzielenia tegoż od stanika sukni, czy koszuli. Zapobiegało to przebijaniu gorsetu spod ubrania oraz możliwym przetarciom materiału odzieży wierzchniej przez twarde fiszbiny sznurówki.
W tym przypadku przekopywanie internetu trwało jedynie chwilę, gdyż wieki temu los skierował moje kroki w stronę nieistniejącego już niestety lumpeksu, gdzie ze sterty "wszystko po 1 zł" wygrzebałam koszulę zakładaną tradycyjnie pod bawarski dirndl. Kupiłam, choć potem przez kilka lat leżała niespożytkowana, bo jakoś nie mam potrzeby i chęci chadzać w bawarskich strojach ludowych (choć posiadam dwa w kolekcji. Zaraz, jakiej kolekcji. Chyba, że tak nazywa się inaczej zakupoholizm). Ale nadszedł ten dzień i natchnienie podpowiedziało: hej, to będzie świetna baza na staniczek gorsetowy! I tak też się stało.
Przed i po. |
Jak widać, modyfikacje nie są duże, ale jestem bardzo zadowolona z efektu. Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że tkanina to mieszanka bawełny z poliestrem, ale stojąc przed wyborem: wykorzystać to, co mam (i leży nieużywane), czy szyć od nowa wybrałam pierwszą opcję. Idea recyklingu wygrała.
I mała prezentacja, jak to wygląda na (styropianowym) człowieku:
To tyle z dzisiejszych bieliźnianych wynurzeń!
Do napisania wkrótce!
LL
P.S. Szczerze mówiąc nie wiem, czy nastąpi druga część tej notki, halka i pantalony już nie są tak udane :D.
* Tak, brakuje gorsetu. Nadal się waham, czy mam tyle cierpliwości, żeby podjąć się uszycia tego elementu garderoby, czy jednak wolę zostawić to doświadczonej gorseciarce. Zobaczymy, jaką odpowiedź da moja najbliższa wypłata.
** Co prawda nie miałam jej jeszcze na sobie, ale stanowi przeuroczą koszulę nocną, jak to określiła moja siostra.
I mała prezentacja, jak to wygląda na (styropianowym) człowieku:
Jest nieco za duży, ale po założeniu w ogóle nie rzuca się to w oczy. |
To tyle z dzisiejszych bieliźnianych wynurzeń!
Do napisania wkrótce!
LL
P.S. Szczerze mówiąc nie wiem, czy nastąpi druga część tej notki, halka i pantalony już nie są tak udane :D.
* Tak, brakuje gorsetu. Nadal się waham, czy mam tyle cierpliwości, żeby podjąć się uszycia tego elementu garderoby, czy jednak wolę zostawić to doświadczonej gorseciarce. Zobaczymy, jaką odpowiedź da moja najbliższa wypłata.
** Co prawda nie miałam jej jeszcze na sobie, ale stanowi przeuroczą koszulę nocną, jak to określiła moja siostra.